Rozmowa z Ojcem Grzegorzem Górą, karmelitą bosym

Kiedy zdecydował Ojciec, by ofiarować Panu Bogu swoje życie na wyłączność?

      W 2000 roku, kiedy miałem 26 lat, poważnie potraktowałem myśl, która się pojawiła na ten temat. Wcześniej były wprawdzie momenty, kiedy taka myśl bywała, ale ją odrzucałem. Studiowałem matematykę, potem informatykę. Kiedy wstępowałem do zakonu byłem w czasie studiów doktoranckich na informatyce na Uniwersytecie Warszawskim.  Wstępując do zakonu zostawiłem to zupełnie. Natomiast później przyszło takie rozeznanie, żeby może spróbować do tego powrócić i za zgodą przełożonych staram się obecnie kończyć studia doktoranckie.

 

Czy łatwo było rozpoznać głos Pana Boga?

      Pan Bóg mówi na różne sposoby: są pewne wydarzenia, osoby i wydarzenia związane z tymi osobami, ale też modlitwa, osobiste stanięcie przed Panem Bogiem. Przez wiele lat udzielałem się i formowałem przy Parafii Świętej Rodziny na Zaciszu we wspólnocie wieczernikowej, a później we wspólnocie ZAK. W 2000 r. zacząłem zastanawiać się czy Pan Bóg nie powołuje mnie do służby Jemu. Na pierwszych rekolekcjach ignacjańskich pomyślałem, że powinienem zadecydować, w jakim kierunku mam pójść. A na drugich zrozumiałem, że Pan Bóg mnie pociąga do siebie. I na tych rekolekcjach, po przemodleniu, po pewnym rozeznaniu, zobaczyłem, że to może być moja droga. Po wyjeździe z rekolekcji zacząłem szukać i były pewne światła, że ma to być droga życia zakonnego. Dużo się modliłem, rozmawiałem z różnymi osobami przed podjęciem decyzji o wyborze konkretnego
życia zakonnego.

I tak został Ojciec karmelitą.

     Ta droga stawia ogromnie duże wymagania i żyję ze świadomością, że do niej nie dorastam. Zakon karmelitański to ogromne bogactwo treści, świętości, bardzo wysoka poprzeczka, do której można zmierzać. W 2002 r. wstąpiłem do postulatu w Gorzędzieju, małej wiosce na północy kraju. Postulat trwał wówczas  dwa miesiące i był to czas przyglądania się zakonowi. Obecnie postulat trwa już rok. W tym czasie także ojcowie przyglądają się kandydatom, ale jest to już w jakimś stopniu uczestniczenie w życiu zakonu. Po tym czasie następuje bardzo ważny czas nowicjatu. Ten etap rozpoczyna się obłóczynami – zakłada się habit i w tym elemencie zewnętrznym też dalej żyje się w zakonie, natomiast nie jest się jeszcze związanym ślubami z zakonem, ale już stara się żyć tym czym inni żyją: charyzmatem i wszystkim, co ważne w życiu zakonnym. Jest to czas formacji i modlitwy. Kiedyś jeden z braci mi powiedział, że jaki nowicjat, takie całe życie zakonne i z perspektywy mogę stwierdzić, że rzeczywiście coś w tym stwierdzeniu jest. Rok nowicjatu to bardzo ważny czas dla życia zakonnego, chociażby z tego względu, że pewnie nie ma później tyle czasu na modlitwę jak wtedy. Jest to czas skupienia się na tym, co najważniejsze. Po nowicjacie następuje ważny moment podjęcia decyzji przez kandydata o złożeniu ślubów na rok. Oczywiście ważnym elementem jest także decyzja wspólnoty o dopuszczeniu takiej osoby do złożenia pierwszych ślubów. Wspólnota reprezentuje Kościół. Mój nowicjat był w Zamartem, wiosce koło Chojnic. Po nowicjacie ci, którzy decydują się w kierunku życia kapłańskiego idą do seminarium. Ja studia seminaryjne odbywałem w Poznaniu.

Jak decyzję o życiu w zakonie przyjęli rodzice?

      Na początku dla rodziców było to trudne. Myślę, że inaczej widzieli moje kierunki drogi życiowej. Ja sam kilka lat wcześniej miałem inne plany. Była to trudność i dla śp. Taty i dla Mamy, ale czym dalej, tym z większą akceptacją i radością to przyjmowali. Ważnym elementem w czasie mojego nowicjatu były rekolekcje dla rodziców braci i sióstr w zakonie. Poznali wówczas innych rodziców, których dzieci tam są, poznali ojców karmelitów i braci kleryków. Było to w pewnym sensie ich wejście w zakon, które okazało się bardzo pomocne. Teraz widzę, że byli i są dla mnie dużym wsparciem modlitewnym.

Co podpowiedzieć młodemu człowiekowi, który rozeznaje  powołanie?

      Dla mnie ważnym momentem, takim uwalniającym wręcz, była zgoda na to, by Pan Bóg działał w swoim życiu. Zdecydowałem, że nie odrzucam zupełnie na NIE drogi życia kapłańskiego, konsekrowanego. Miałem moment takiej blokady, że zupełnie tego nie brałem pod uwagę, nawet kiedy słyszałem jakieś sugestie, to zupełnie je odrzucałem. W tym kurczowym trzymaniu się swoich planów bardzo się zacieśniałem. Taki stan jest rodzajem zamknięcia siebie, własnego myślenia o swoim życiu, stawiania sobie jakichś granic. Ważnym momentem było dla mnie powiedzenie Panu Bogu: TAK, chcę Panie Boże tego, czego Ty chcesz. Myślę, że nie raz tak może być w naszym życiu, że pewną drogę zupełnie odrzucamy, a w ten sposób na coś ważnego się zamykamy. Nawet nie tylko z tego względu, że musimy pójść tą drogą, bo przecież w moim przypadku mogło się tak zdarzyć, że Pan Bóg, by mnie nie powołał do tego rodzaju drogi, natomiast postawienie sprawy, że chcę tego, czego Ty chcesz Panie Boże, daje wolność. To jest bardzo ważne: pozwalać się Panu Bogu prowadzić w życiu, czy to będzie droga życia małżeńskiego, czy zakonnego, czy kapłańskiego, czy inna forma życia – zaufać Panu Bogu, że On ma dla mnie dobry plan.

      U podstaw mojego powołania jest doświadczenie, że Pan Bóg mnie kocha, że jestem kimś ważnym dla Niego. To oczywiście na różnych etapach może być różne przeświadczenie i nie chodzi mi o uniesienia emocjonalne, ale taki rodzaj doświadczenia otwiera tę drogę, żeby pozwolić Panu Bogu się prowadzić. I myślę, że w tym jest całe nasze szczęście, żebyśmy żyli dla Pana Boga. On ma dla nas receptę na szczęście. Ważne, żeby z jednej strony dostrzegać te wszystkie momenty, kiedy szczególnie odczuwamy Bożą miłość z zaufaniem, że tak jest cały czas, nie tylko wtedy, kiedy to szczególnie odczuliśmy. Miłość Boga to nie jest miłość, która bywa w przypadku relacji międzyludzkich. Myślę, że w drodze wyboru naszego powołania jest ważna nieustanna ufność Panu Bogu, że On nas prowadzi niezależnie od tego, co się dzieje.

Dziękuję za rozmowę
Katarzyna Pawlak